piątek, 12 lipca 2013

Dlaczego nie jedziemy na wakacje?


                Ten blog z zamierzenia nie miał być politycznym. Jednakowoż takim się staje, kiedy próbuję odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule. Otóż: dlaczego nie jedziemy na wakacje?
Bo nas na wakacje nie stać, brzmi podana najprościej odpowiedź. Ale można ją jeszcze rozwinąć.
Nabieram powietrza w płuca, a więc…
Żyjemy w państwie, gdzie rodziny uczciwie pracujące i zarabiające na życie oraz chcące się rozwijać, żyją z dnia na dzień. Od wypłaty do wypłaty.
Pracuję na pełnym etacie, mąż studiuje, jest potomek, a więc stanowimy  trzyosobową rodzinkę.
Pensja musi pokryć rachunki, nieprzewidziane i niespodziewane opłaty, wystarczyć na jedzenie i czynsz… Każdy, kto wynajmuje mieszkanie, a nie może pomarzyć o własnym, wie co to za piekło. Horrendalne comiesięczne zdzierstwo.
                Delikatnie przesuwamy się w bardzo newralgiczną kwestię w naszym państwie. Dlaczego młode rodziny nie mogą mieć własnego mieszkania, domu, kąta? A jedynie o nim pomarzyć. Dlaczego o nie jest tak bardzo, bardzo trudno (to i tak za mało powiedziane). A jeśli już, to dlaczego staje się ono dorobkiem całożyciowym? By je mieć (oczywiście pomijam przypadki spadku, korzeni magnackich i arystokratycznych), trzeba wziąć kredyt na czterdzieści lat, o ile będzie się miało zdolność kredytową i potem drżeć o to, aby utrzymać pracę, w czasach kiedy to polskie firmy padają jak muchy, a w gazetach obwieszczają, że aby dorobić do emerytury średnio czeka nas  czterokrotne przekwalifikowanie się.
A kiedy kupimy już upragnione dwa pokoje z kuchnią, raty i odsetki pożerają nas. Dlaczego musimy żyć pod dyktat banków? Kto w takim razie ośmieli się pójść o krok dalej i w tej sytuacji zamarzyć o domu z podwórkiem dla dzieci? Te pożądane mieszkanie staja się więzieniem, bo ładując w nie co miesiąc ogromne pieniądze, pozbywamy się w dużym stopniu funduszy na zmiany.
Dlaczego ludzie są skazani na wegetację, pomimo włożonych wielu chęci by życie właśnie takie nie było?
Nie będę tu poruszać innych priorytetowych kwestii, które mnie w moim państwie (chciałam napisać: TYM państwie) denerwują, jak choćby służba zdrowia i pomoc dla młodych rodziców w kwestii opieki nad małymi dziećmi. Dzisiaj piszę o mieszkaniach i o biednym życiu z dnia na dzień.
Coś tu nie gra.
Finalnie, pracujesz cały rok na zmianę w dzień i w nocy, masz w końcu upragniony urlop, a w tym czasie kupujesz farby i malujesz wynajęte mieszkanie, bo się sypie. Robisz to samodzielnie, bo na wynajęcie malarza cię nie stać. Bo „ życie” jest takie drogie, a państwo tak nieprzyjazne dla swoich podatników, którzy chcą tylko pracować i godnie żyć. Uwolnić ceny! Krzyczę.


Brak komentarzy: