poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Dzień, którego nie znamy.

                                                                                    

Zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym jak spędza się nieznany nam przecież - dzień swojej śmierci?
Bez względu na to jak długie jest nasze życie, każdego roku, w którymś z miesięcy pada ta data. My zupełnie jej nieświadomi, ciekawe jak spędzamy ten dzień np. po raz: 89, 50, 77 i.t.d? Czy ten dzień bywał dla nas ważny, dobry; a może pechowy, zwyczajny, nudnawy?
To dobrze, że go nie znamy. W odróżnieniu od dnia urodzin, który celebrujemy w większym bądź mniejszym stopniu, ale spotykamy się z życzeniami i ogólną życzliwością; dzień śmierci pozostaje anonimowy, tajemniczy.
Skąd te przemyślenia?
Kilka lat temu  uderzyła mnie forma zapisu w Bibliotece Śląskiej, kiedy to w katalogu szukałam książek mojego promotora na studiach, a wiec osoby mi znanej i jak najbardziej żyjącej. A tam przy jego nazwisku była data urodzenia z myślnikiem, wyglądało to tak: 1954 -...... To było dla mnie powalające. Każdy jest śmiertelny, ale sam ten zapis  sprawił, że czułam się jakbym patrzyła na grobowiec. Ta forma zapisu,  zachłanny myślnik oczekujący na wpisanie drugiej daty, a więc czekający na śmierć. To było do dla mnie wstrząsające, bo miałam przed oczyma człowieka uśmiechniętego i życzliwego, a dotarło do mnie, że za ileś tam lat luka w rubryce, pt.: metryka, zostanie nieuchronnie uzupełniona.

Analogiczna forma zapisu istniała na początku działalności Wikipedii. Również występowała data urodzenia z myślnikiem, a  dopiero pod spodem kolejne kategorie, jak: narodowość, język, etc. 
Najwidoczniej innym też to refleksyjnie rzucało się w oczy i przeszkadzało, więc zmieniono formę zapisu  na datę urodzenia po dwukropku i bez  pazernego myślnika. Później powstała rubryka: lata aktywności w przypadku osób nadal czynnych i jak najbardziej żyjących.
Nasze istnienie to tylko odcinek czasu, zamknięty klamrą w ciągu całej rzeczywistości, poprzez dwie pary liczb. "Odcinek czasu"- a tak naprawdę całe nasze życie.

Zdumiewa mnie pragmatyzm życiowy niektórych osób, (wynikający z chęci ulżenia dzieciom w związku z porodzcielskimi kosztami pogrzebowymi), którzy kiedy jedno z małżonków umiera, wystawia pomnik, i od razu graweruje na nim również własne imię i nazwisko oraz datę urodzenia. Pozostaje tylko dopisanie przez dzieci daty śmierci. Takie pomniki mnie straszą, a co dopiero czują  te dzieci przychodząc na grób jednego z  ś.p. rodzica, a widzące na nim również tego drugiego? Za każdym razem zderzają się z nieuchronną perspektywą śmierci i faktem , że tego drugiego rodzica również kiedyś zabraknie. Przecież to budzi lęk. 

3 komentarze:

Katarzyna pisze...

Tez mnie to kiedys uderzylo. Jest w tym cos bardzo ciezkiego. Czy nie wystarczloby napisac date urodzenia?
ja rowniez studiowalam kulturoznawstwo na Slaskim i dziwnym zbiegiem okolicznosci ta data pokrywa sie z data urodzenia mojego promotora! 😊 Czyzby wspanialy prof. Tadeusz Miczka?

Katarzyna pisze...

Jednak pomylilam sie co do daty urodzenia, ale i tak moglysmy razem studiowac 😊

Laura Bellini blog pisze...

Miło Cie poznać. Nie studiowałam na Śląskim, a Jagiellońskim. Natomiast korzystałam z biblioteki.
Liczby, a może daty - "okresy czasu" mają nas w swych ryzach i nic na to nie możemy poradzić.Suche fakty- data- mieści w sobie czyjeś istnienie. A profesora nie znam, widzę, że szkoda.