niedziela, 14 kwietnia 2013







        " Czym innym jest chęć zmierzenia z rzeczywistością, a czym innym same z nią zmaganie." 
                     
                                                                                    Laura Bellini






sobota, 13 kwietnia 2013

Bilans 3 miesięcy


Jutro mijają 3 miesiące od założenia bloga.
Bilans?
11 wpisów.
Mało.

Jak zwykle istotny banał zwany "życiem" stał na przeszkodzie.
Praca zawodowa, by móc z czegoś prząść. Odwieczny brak czasu. Przeszkody techniczne- zajęty komputer.
Przeszkody fizyczne- zapalenie spojówek.
Bardzo trudno wyrwać te chwile na pisanie.
Bardzo trudno walczyć ze zmęczeniem i sennością.

Dochodzę do wniosku, że u mnie w ogóle nie występuje coś takiego jak "czas wolny".
Naprawdę go nie mam. Bo jeśli poświęcam go na moje 'widzimisię', to z czymś innym nawalam, nie nadążam, opóźniam. Albo nie dosypiam.
Ale to ostatnie, to najmniejszy szczegół, to już stan chroniczny.
Bilans zysków i strat.

To powolne pisanie, wynika również z tego, że nie "czas wolny", a raczej "resztki czasu wolnego" poświęcam  na sprawy sądowe ( obecnie 3). To wszystko jest takie męczące. Wysysa ze mnie energię. Czasem radość życia.
Mogłabym pisać. Ba! Powinnam to robić, a muszę się przygotować do kolejnej rozprawy.
To nie taki szczegół. A trucizna.
Pożeracz pasji, radości, energii, dzięki której mogłabym stworzyć coś pozytywnego.

Sądy, w wielkim skrócie i nie zagłębiając się w temat, to wielka starta czasu, pieniędzy i energii.
To duża doza rozczarowania. Przykro konstatować, ze kiedyś myślało się o tym miejscu jak o - pomocy- sprawiedliwości. A spotyka się zblazowanych, znudzonych ludzi, traktujących wszystkie sprawy sztampowo.

Znikąd pomocy...


niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdarcie tylko pisarek?


                 Czasem nachodzą mnie te myśli. Potępiam siebie, wyzywam od egoistek i egocentryczek. Ilekroć piszę (przyznaję- nie wtedy kiedy ogarnia mnie wena twórcza, wtedy prawie nic się nie liczy, tylko wtenczas kiedy akurat pisanie idzie mi jak z kamienia), a piszę bo postanowiłam sobie, że będę to robić regularnie, wtedy te zarzuty się wyostrzają, klarują. Zastanawiam się nad sensem tego pisania.
Przecież mam dziecko.(Pamiętam o tym zawsze, nawet pomimo weny.)
Mogłabym w tym czasie zrobić coś dla niego. Umyć okno w pokoju, zrobić galaretki, ulepić pierogi. Starannie poukładać wszystko w szafie, a jeszcze wcześniej starannie to wyprasować. W tym czasie mogłabym przygotować dla niego jakąś niespodziankę.
                Z lżejszym sercem piszę, gdy dziecko jest w szkole. Wtedy wiem, że kiedy ono jest tam, a ja tutaj, to nie okradam go z czasu. Wiem też, że to nieokradanie tylko pozorne. Bo kiedy wróci, a ja np. nie zmyłam naczyń, nie upichciłam obiadu- będę to robić kiedy ONO WRÓCI DO DOMU.
A moglibyśmy w tym czasie, po jego powrocie, po pysznym obiedzie zjedzonym w wysprzątanej kuchni; moglibyśmy pograć w szachy lub karty albo grę planszową Niagara. Pójść na spacer…
Tylko, że dziecko też ma obowiązki. Lekcje.
Dziecko odrabia zadanie domowe, a ja gotuję i sprzątam. Bo trzeba to zrobić. I nie jest to smutna konieczność (gotowanie), bo to drugie znacznie bardziej. Znowu czuję się trochę rozgrzeszona.
Przy obiedzie rozmawiamy. Nie powinno się, bo to grozi zakrztuszeniem. Tak mówi mąż, student medycyny. A po odrobionych lekcjach idziemy na spacer, bawimy się, czytamy.
Dzień się kończy, dziecko idzie spać, a matka pada na twarz. Owa rodzicielka pracuje jeszcze zawodowo w systemie dwunastogodzinnym zmianowym. Co tłumaczy jej zachowanie.
Pozostają czyste, ale niewyprasowane rzeczy i nie równiutko poukładane w szafach.
Co tam.
Takie dziecko ma przynajmniej szczęśliwą MATKĘ.
I mam nadzieję, że dziecko to dostrzega codziennie.
Przecież nie o to chodzi, że „zupa była za słona”; na obiad było jedno danie, a nie dwa; w przedpokoju niestarta podłoga; niedoszorowane kafelki w łazience; niedopucowane klamki.
Nie o to chodzi przecież…