Długo mnie tutaj nie było. Lato chyli się ku końcowi,
o czym okrutnie przypomina coraz krótszy dzień, szybki zachód słońca. Ale, aby
udokumentować lato, wklejam stare zdjęcie polskiego morza po zachodzie słońca z
przepiękną pomarańczowa łuną.
Przegapiłam odnotowanie tutaj daty 15 sierpnia,
kiedy to przypadła 244 rocznica urodzin Napoleona. W kalendarzu pod tą datą,
wdzięcznie nam o tym przypominają imieniny Marii i Napoleona.
Odnotowuję tę rocznicę, bo dla wszystkich odwiedzających
ten blog, którzy zdążyli już troszkę mnie poznać, wiadomym jest, że piszę
książkę osadzoną w realiach współczesnych Napoleonowi oraz rzecz jasna związaną
z nim samym. O tym jakie zrobiłam postępy i czy w ogóle innym razem.
Jeszcze jedna kartka z kalendarza: 16 sierpnia
minęła 36 rocznica śmierci króla Elvisa Presleya. Pokój jego duszy.
Zrobił się wpis wspominkowy, ale jeszcze dzisiaj
to nie koniec wydobywania przodków na światło dzienne.
Mnie też trzeba wydobyć z otchłani niemocy
jakiejś. Odcięłam się od internetu na jakiś czas, pewnie dobrze, że tak się stało. W międzyczasie znowu pojawiły się znane mi dylematy, wiadome wątpliwości,
o tym czy pisać, kiedy pisać, jak gospodarować czasem, aby nie mieć poczucia
winy, że okradam rodzinę z możliwości wspólnie spędzonego czasu.
(Humorystycznie pisałam już o tym tutaj klik.) Nachodzą mnie różne myśli, cisną
się na usta znane cytaty, jak ten z księdza Twardowskiego:” Śpieszmy się kochać
ludzi tak szybko odchodzą". Więc co ja tu robię lub przed plikiem Word
mojej książki? Czy nie tracę właśnie czasu na moje akty twórcze?
Czas tak szybko płynie...Ucieka. Dziecko coraz mniej dziecinne, coraz bardziej
samodzielne, osobne. Czy nie tracę czasu zanim wyfrunie? Z drugiej strony rozsądek,
że trzeba robić w życiu, choć o drobinę to co się lubi, bo to wzbogaca, uszczęśliwia,
udziela się pozytywnie innym obok mnie. Pewnie nie byłbym taka surowa dla
siebie, gdybym mogła mniej czasu spędzać w pracy. Ideałem byłaby praca zawodowa-
pisarz, utrzymywanie się z niej, no i pisanie w domu. Wiem, każdy domorosły
marzyciel o skrzywieniu humanistycznym tak by chciał. Nie jestem w tym odosobniona. Czasem żałuje, że parę lat
temu nie startowałam na poważnie do służb
mundurowych, a tam, wedle starych przepisów obejmujące ówczesne roczniki
rozpoczynające pracę, mogłabym po 15 latach przejść na emeryturę. Kalkuluję tę
niesprawiedliwość społeczną na własny użytek. I wyobrażenia powodują, że żałuję.
Po 15 latach emerytura- choćby minimum socjalne, ale i ubezpieczenie zdrowotne,
no i spokój, czas na pisanie, wciąż jeszcze młodość, a więc siły i czas, czas,
czas....
Do tego jeszcze zdobyte doświadczenie, zawsze
mogłabym zacząć pisać wiarygodne kryminały na przykład.
Z tym czasem to jest jakieś szaleństwo. Kiedyś
tak życie nie pędziło. Kiedyś ludzie wpadali do siebie w niedzielę bez
zapowiedzi. A każdy się cieszył, MIAŁ CZAS, upieczone domowe ciasto. Dzisiaj
bez telefonu z tygodniowym wyprzedzeniem w tej sprawie , sms-em, nie daj Bóg, nie pokazuj się, bo zostaniesz
obarczony krzywym spojrzeniem lub zastaniesz Nieobecność pod drzwiami
mieszkania w najmilszym przypadku. Dzisiaj wszyscy powtarzają: czas to
pieniądz. O czasie też rozmyślam- o jego linearności, czy też przeciwnie
statyczności. Czas zawsze jest ten sam, to my się zmieniamy, przemijamy, a czas
to próżnia, tkwi w miejscu. Zarządzanie czasem to sztuka XXI wieku.
Pewnej niedzieli o siódmej rano w TVP2 był
program dokumentalny o błogosławionym JPII. Utkwił mi wywiad z siostrą zakonną jednego z zakonów w Warszawie ( nie pamiętam
nazwy). W każdym razie papież się z nią przyjaźnił i często tam bywał jeszcze
jako Karol Wojtyła, zanim zamieszkał w Watykanie. I ta siostra przełożona wspomina,
jak pewnego dnia papież je odwiedził. Ona była bardzo zdumiona i zapytała jak
to się stało, skoro Jan Paweł II jest tak zajęty i ma mało czasu, a przyjechał do
nich pomimo pielgrzymki. A papież odpowiedział-trawestuję, że czas nie rządzi
nim , tylko on rządzi czasem. I kto to widział, aby było odwrotnie.
Bardzo mi to utkwiło w pamięci. Właściwie
postawiona hierarchia wartości i rzeczy. Jakie to ważne w życiu.
A ja ? Wciąż czas rządzi mną, pogania, panoszy
się jako gospodarz, a to ja powinnam go okiełznać, przecież z dnia na dzień go
ubywa na mojej linii życia, pora się w końcu nauczyć nad nim panować. Stać się
gospodarzem swojego życia i czasu. Robić
rzeczy właściwie i wartościowe, czas ignorować kiedy trzeba, zapomnieć o jego
oddechu na plecach. Niech on poczeka.
Dzisiaj w nocy usłyszałam znaną mi, aczkolwiek
dawno nie słyszaną piosenkę Andrzeja Zauchy. I doznałam iluminacji niemalże.
Nie wiem czy to ten nastrój, ciemna noc, cisza i spokój, że fonia uderzyła mnie
z taką mocą, piosenka opanowała kompletnie.
Andrzej Zaucha to taki outsider, artysta pełna
gębą, pełen charyzmy. Wyprzedzał swoją epokę, jak każdy geniusz własną urodzony
na przestrzeni wieków. Jego wykonania piosenek zawsze były brawurowe i nie do
pobicia.
To była piosenka pod tytułem:” Bądź moim
natchnieniem”. Słowa do tej piosenki napisał Wojciech Młynarski, kolejny
geniusz, muzykę skomponował Antonii Kopff,
też geniusz.
Muzyka jest ponadczasowa, i ten saksofon w tle,
głos Andrzeja zadziorny, aktorski we fragmentach… Posłuchajmy.
Bądź moim natchnieniem,
że świat zmienię przeświadczeniem
pięknym bądź, bo skąd mam je wziąć?
Zły czas unieważnij,
daj blask mojej wyobraźni,
myślom mym bądź, jak czuły rym.
Improwizacją kolorową rządź,
ekranizacją moich marzeń bądź.
Bądź grą gdzie co los to fant,
bądź listem na poste restante.
Blondynką mi bądź niedużą
i moją wielką muzą.
Ja gram, śpiewam tworzę,
a ty hoże me niebożę,
przy mnie siądź,
natchnieniem mym bądź.
Ja jestem facet co w saksofon dmie,
taką mam pracę nie najlżejszą, nie.
Kłopoty mam w moll i w dur.
Potrzeba mi chmur i piór
by niosły mnie swingu skrzydła,
by fraza mi nie brzydła.
Więc bądź moją muzą
bądź mi blondyneczką niedużą.
W skwar czy w deszcz
co robić masz, wiesz
Co masz robić, wiesz:
smaż, gotuj, zmywaj, pierz,
a przytul czasem też,
artystom takich muz
potrzeba i już.
Każdy „artysta” potrzebuje takich muz.
Zwał jak zwał. Twórca, sztukmistrz, naukowiec,
wynalazca, malarz, muzyk.
Muzy, niejednokrotnie ŻONY odwalają kawał
świetnej roboty, stwarzają warunki do pracy, spokój, a czasem są nieodzowną
pomocą na każdym polu, nawet twórczym.
Czy Thomas Mann napisałby wszystkie książki bez
swojej żony Katii?
Czy Pierre
Curie miałby takie osiągnięcia bez Marii Skłodowskiej?
Czy Albert Einstein wymyśliłby teorie względności
bez swojej żony Milevy?
A Dali bez swojej żony Gali, czy popełniłby te
wszystkie surrealistyczne obrazy?
Itd., itd., itd…
Piosenka zgrabnie się łączy z moimi
wcześniejszymi rozterkami nad pisaniem, z powodu nawału obowiązków i braku
czasu. MOŻE DOBRYM WYJŚCIEM Z SYTUACJI BYŁABY WŁASNA ŻONA, TAKA MUZA NA
WYŁĄCZNOŚĆ?
2 komentarze:
Lauro, wzruszyły mnie twoje rozterki. "My blogerzy", wszyscy ich doświadczamy więc dobrze je znamy. Pisać, nie pisać, a jeśli to co i jak? Nie warto myśleć w ten sposób, tylko skrzydła opadną.
Dopiero dziś dowiedziałam się, że piszesz 'coś większego'. Trzymam kciuki i podziwiam. Niełatwo pogodzić z codziennością tę dodatkową aktywność. Bo ten czas, ten czas, w takim pędzie przelatuje jakby mimo nas. Z każdym rokiem prędzej.
Masz rację, inaczej bywało i nie tylko w wolne dni. Każdy wpadał do każdego, kiedy dusza zapragnie. Nawet dzwonić do zawsze otwartych drzwi nie było trzeba. Pozdrawiam
Dzięki Ewo! Trzymanie kciuków z pewnością pomoże. Nie lubię kiedy skrzydła opadają, ale niestety zdarza się:-).Również pozdrawiam.
Prześlij komentarz