piątek, 18 stycznia 2013


Hej!
Zawsze zastanawiałam się jak to jest, kiedy zupełnie beztrosko daje się upust swojej wielkiej złości, tłukąc talerze, szklanki, etc. Zazwyczaj trzymamy swoje nerwy na wodzy. Tłumimy złość, agresję w sobie. Przecież jesteśmy kulturalnymi, wykształconymi, pełnymi ogłady ludźmi…
                Wielokrotnie miałam ochotę tak rzucić talerzem o ścianę. Tym, co mnie powstrzymywało, było poczucie, że to JA (nikt inny), JA SAMA będę musiała to sprzątać. Działało bez pudła. Rozważałam możliwość  zakupu  worka bokserskiego, który w podobnych sytuacjach byłby niezawodny, ale problemy natury technicznej- gdzie go powiesić  i jak go przymocować-  oddalały tę możliwość.
Fajnie by było tak z całym arsenałem nagromadzonej złości zasadzić się na ten worek: prawy sierpowy, kopy  jak w kickboxingu, rach- ciach,… I przeciwnik pokonany. Złość uchodzi z nas jak powietrze z kapcia przygodnie złapanego na szosie.
To jeszcze przede mną, może kiedyś go kupię.
                Następnym pomysłem było wykrzyczenie złości. Krzyk głosem wydobywającym się tak gdzieś z wnętrza. Krzyk pełen emocji i o wysokiej częstotliwości… Tylko co na to sąsiedzi? Z dołu i z góry? Jeszcze by zadzwonili na policję i co ja wtedy miałabym począć? Musiałabym składać fałszywe zeznania, że zobaczyłam na moim łóżku czarną wdowę ewentualnie tarantulę na balkonie… Brrr…
                Byłoby to jedyne godne wyjście z tej sytuacji. Póki co nie krzyczę, a śpiewam, co ma działanie terapeutyczne. Pracująca przepona niesamowicie potrafi dotlenić, dzięki czemu endorfiny pną się do góry jak słupek rtęci w termometrze przy gorączce.  
                Całkiem niedawno miałam sposobność być w tak wszechogarniającej  nie złości, a wściekłości, a że nikogo nie było w domu, postanowiłam dać sobie ten upust i sprawdzić,  jak to jest. Stłukłam pół tuzina talerzy z kompletu. Uważałam tylko na to, żeby odpryski nie trafiły w oko (polecam założenie okularów przeciwsłonecznych).Podziałało. Poczułam ulgę.
                Po tym wielkim, afektownym tłuczeniu szkła poszłam na spacer, aby się wyciszyć. Po powrocie zastałam nadal ten sam niebezpieczny bałagan czekający na mnie. Nie zmalał ani o jotę. Musiałam sprzątać- najpierw miotła i szufelka, potem odkurzacz.
                Jeszcze przez tydzień po zajściu uważałam na to, by się nie zapomnieć i nie wejść do kuchni boso, aby przypadkiem nie trafić na szklany, podstępnie zapomniany odprysk. Ale polecam Wam bardzo…
Jak będę w supermarkecie, muszę się zaopatrzyć w najtańsze, najpodlejszego gatunku talerze, bo tych z kompletu tak jakoś troszkę szkoda…

Brak komentarzy: